Recenzja filmu

Tlen (2021)
Alexandre Aja
Mélanie Laurent
Mathieu Amalric

Egzystencjalne puzzle

Cenię "Tlen" bardziej jako osiągnięcie formalne, za operatorską biegłość, świetną grę dźwiękiem i aktorski popis Laurent niż za sam komunikat. Stopniowanie napięcia, zamiast prowadzić do wybuchu,
Egzystencjalne puzzle
Francuz Alexandre Aja, spec od horrorów, thrillerów i przyległości, wraca do ojczyzny. Ale nie jako syn marnotrawny, bez odcisku hollywoodzkiego mokasyna na pośladku i nie po to, by nakręcić po cichu to, co mu serce dyktuje. Nawet, gdy go powitano na amerykańskiej ziemi i wręczono naręcze remake'ów, potrafił nakręcić te filmy tak, że dostrzegliśmy autora, a nie chałturnika. Stąd jego powrót do Francji nie jest wyrazem kapitulacji. Wydaje się raczej oznaką artystycznej swobody. 


Jeśli prześledzić historię "Tlenu", to ten miał być, jak rozumiem, tytułem anglojęzycznym. Do głównej roli typowano Anne Hathaway, potem zaś Noomi Rapace.  Po prawdzie nie ma to znaczenia – choć akcja mogłaby się rozgrywać gdziekolwiek, rozgrywa się nigdzie. A raczej Nigdzie, bo przecież taką lokalizacją charakteryzują się klaustrofobiczne thrillery o ludziach zamkniętych w pudełkach – "gdzie?" staje się nagle zbędnym pytaniem, istotniejsze wydaje się "kto" i "dlaczego". Kiedy film dociera do nieodzownego momentu fabularnej wolty, tłumaczącej całą zagadkę, otwiera się wachlarz jego prawdziwych znaczeń, których omówić tutaj nie sposób bez poważnych spoilerów. Lecz wydaje się, ze Aja zdaje sobie sprawę ze słabości takiego rozwiązania dramaturgicznego. Zanim więc odkryje wszystkie karty, będzie przez godzinę prowadzić interesującą grę. I tak w "Tlenie" skacze sobie pomiędzy światami survivalowego dreszczowca i egzystencjalnego traktatu. 

Kobieta budzi się w ciasnej skrzynce i nie ma pojęcia, kim jest. Zaś owa skrzynka to kriokomora wyposażona w system sztucznej inteligencji, który będzie jedynym towarzyszem bezimiennej (do czasu) bohaterki; towarzyszem tyleż pomocnym, co upierdliwym i zaprogramowanym raczej na przeszkadzanie w opuszczeniu futurystycznej trumny. Kobieta (Mélanie Laurent wyciąga ze "statycznej" roli, ile się da) walczy więc na dwóch frontach – nie tylko o życie (zapas tytułowego tlenu szybko się kurczy), ale i o swoją tożsamość, którą musi odbudować. Korzystać może jedynie z informacji podsuwanych jej przez podpiętego do sieci, ale nie zawsze uczynnego MILO, oraz służb, z którymi kontaktuje się za pośrednictwem elektronicznego systemu. Niby przez cały ten czas wiemy to samo, co ona, bo również tkwimy bez przerwy w komorze, lecz nie będzie aż tak trudno poskładać nam do kupy ten bałagan złożony z tak zwanych "czerwonych śledzi". Aja też chciałby, żebyśmy rozwiązali tajemnicę, zanim w komorze zabraknie tlenu. Czy to możliwe? 


Mówiąc delikatnie, ten obrazek nie składa się z dziesięciu tysięcy puzzli. Stąd też napięcie przygasa jeszcze przed finałem, którym Aja zdaje się mówić, aczkolwiek niezbyt przekonująco, że przecież zupełnie nie o ten survival chodziło, nie o żaden tam thriller. Podobna strategia jest deczko krótkowzroczna z oczywistych przyczyn. I nie chodzi o szybko zacierający się gatunkowy charakter filmu, lecz o prędką utratę zainteresowania samą bohaterką, której coraz bliżej do awatara podporządkowanego reżyserskiemu kazaniu. Dlatego cenię "Tlen" bardziej jako osiągnięcie formalne, za operatorską biegłość, świetną grę dźwiękiem i aktorski popis Laurent niż za sam komunikat. Stopniowanie napięcia, zamiast prowadzić do wybuchu, skutkuje tu implozją.

Całość przynosi jakiś rodzaj kojącego katharsis, każe wziąć głęboki oddech i chociaż na moment zadumać się nad tym, co zobaczyliśmy. A opowiadając o Nigdzie w niedalekiej przeszłości, mówi o tym, co dzieje się tutaj i teraz. Chcąc uwolnić się od męczących skojarzeń pandemicznych, prześladujących krytykę filmową już od przeszło roku, mógłbym po prostu napisać, że popularność tak minimalistycznego kina to znak czasów. Ale że od jakiegoś czasu możemy spacerować po dworze i polu bez maseczek, a nawet napić się kawy pod chmurką, takie wytrychy nie przystoją. Prawda, którą przekazuje film, jest bowiem ponadczasowa: dbajmy o siebie nawzajem, a na pewno nie zabraknie nam tlenu. 
1 10
Moja ocena:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones